Możliwe. Ale jak doczytasz/przypomnisz sobie dwa różne opisy bitwy pod Brenną to jednak dostrzeżesz jak Sapkowski obnaża taką gloryfikacje postawy chodźby Jana Luksemburskiego który w obliczu klęski zaszarżował i zginął. Mimo wszystko jest to odarcie z sfery bohaterstwa śmierci, jak zaś sobie przypomnimy, śmierć Wołodyjowskiego, Ordona, Rolanda itd. itd. itd. to dostrzeżemy to aż nadto dobitnie.
" A w czasie, gdy Wyzimczycy opór dawali, na skrzydle lewym poszedł Nilfgaard w rozsypkę - jedni pierzchać jęli, inni kupić się i kupach bronić, zewsząd otoczeni. To samo wnet stało się na skrzydle prawym, gdzie zawziętość krasnoludów i kondotierów w końcu nad impetem Nilfgaardu przemogła. Na całym froncie jeden wielki krzyk triumfu się podniósł, a w serca królewskich rycerzy wstąpił nowy duch. A w Nilfgaardczykach duch upadł, ręce im pomdlały, a nasi łuszczyć ich zaczęli jak groch, aż echo szło.
I pojął marszałek polny Menno Coehoorn, że batalia przegrana, zobaczył, jak giną i w rozsypkę idą wokół niego brygady.
I przybieżali natenczas ku niemu oficerowie a rycerze konia podając świeżego, wołając, by uchodził, by ratował życie. Ale nieustraszone biło serce w piersi nilfgaardzkiego marszałka. "Nie godzi się", zawołał, odpychając wyciągane ku niemu wodze. 'Nie godzi się, bym miał jak tchórz umykać z pola, na którym pod moją komendą tylu dobrych mężów padło za cesarza'. I dodał mężny Menno Coehoorn..."
Opis jakby wyjęty z kart Tolkiena. Eomer zatyka sztandar i nucąc pieśń na wzgórzu szykuję się do ostatecznej walki której rezultat już zna, a Menno Coehoorn z podobnym patosem odrzuca możliwość ucieczki.
I wszystko byłoby piękne gdyby nie to, że autor tuż po tym opisie przenosi nas na pole bitwy i ukazuje "ars moriendi" w wykonaniu Marszałka.
"-Nie ma już którędy spierdalać- dodał spokojnie i trzeźwo Menno Coehoorn, rozglądając się po polu. - Opasali nas ze wszech stron."
Po czym jednak podejmuje w przebraniu próbę ucieczki z pola bitwy, która kończy się fiaskiem. Osaczony z powybijanymi zębami próbuje poddać się:
"
Coehoorn zdarł z głowy wgnieciony hełm. Znał dość dobrze język wspólny Nordlingów.
— Jefem małałek Coeoon… — zabełkotał, plując krwią. - Małałek Coeoon… Pobaę wę… Pałdon… Pałdon…
— Co on gada, Zoltan? — zdziwił się jeden z kuszników.
— Pies trącał jego i jego gadanie! Widzisz haft na jego płaszczu, Munro?
— Srebrny skorpion! Haaaa! Chłopaki, walić w skurwysyna! Za Caleba Strattona!
— Za Caleba Strattona!
Szczękły cięciwy. Jeden bełt ugodził Coehoorna prosto w pierś, drugi w biodro, trzeci w obojczyk. Marszałek polny cesarstwa Nilfgaardu przewrócił się w tył, w rzadką breję, rdest i moczarka ustąpiły pod jego ciężarem. Kim, u ciężkiej cholery, mógł być ten Caleb Stratton, zdążył pomyśleć, w życiu nie słyszałem o żadnym Calebie…
Mętna, gęsta, błotnistokrwawa woda rzeczki Chotli zamknęła się nad jego głową i wdarła do płuc. "
Podobnie jest z kilkoma innymi wartościami, które Sapkowski próbując, sprowadzić do bardziej realnej wgniótł w bardzo realny i życiowy gnój. I różnica między właśnie światami Tolkiena a polskiego autora kryję się w tym, że o ile ten wykreowany polaka zdaje się być nam bliższy i bardziej podobny do naszego to gdyby kazano nam wybierać w którym wolimy żyć, raczej zawędrowalibyśmy do Gondoru niż Temerii:)